środa, 19 września 2012

Tsukuba Festival

Tydzień przed naszym odlotem mieliśmy okazję uczestniczyć w bardzo ciekawym wydarzeniu, jakim jest Tsukuba Festival. Mam wrażenie, ze Japończycy uwielbiają festiwale i inne tego typu imprezy. Muszę przyznać, że mi również bardzo przypadły do gustu. Wszystkie wyglądają bardzo podobnie - jest dużo jedzenia, można kupić złote rybki, wziąć udział w loterii, ustrzelić sobie nagrodę.

Ja na festiwalu byłam praktycznie od samego początku do końca, więc mam sporo zdjęć sprzed parady, która była punktem kulminacyjnym całego wydarzenia.

Poniżej zdjęcia i nagrania z występu małych dzieciaczków :) 






Japonia zaskakuje na każdym kroku. Idziesz sobie ulicą i nagle widzisz chrząszcza-transformersa :) Z jego paszczy wydobywa się dym, a za 200 jenów (ok. 8zł) można wejść do środka. 



Na Festiwalu można było zrobić sobie zdjęcie z człowiekiem - psem :) Podziwiam osobę, która przy tak wysokiej temperaturze chodziła w tym przebraniu. Tego dnia było naprawdę bardzo gorąco.



Jak pisałam wcześniej, na imprezach tego typu zawsze można kupić złote rybki. Płacisz 200-300 jenów i łowisz sobie rybki do akwarium, które (z tego co wiem) można znaleźć w prawie każdym japońskim domu.



Częstym widokiem na festiwalach są młodzi ludzie ubrani w tradycyjne japońskie stroje - jukaty. Do tego na bok głowy zakładają plastikowe maski, które możecie zobaczyć poniżej.


Jedzenie - oczywiście nie moje ;)

Widząc transparent "ART TOWN tsukuba" myślałam, że zobaczę same stoiska z pamiątkami, ręcznie wykonanymi przedmiotami, etc. Okazuje się, że było tam więcej jedzenia, a dodatkowo różni artyści uliczni (próbkę zamieszczam poniżej).






Przy okazji festiwalu zwiedziłam park, o którego istnieniu nie miałam pojęcia. Jest uroczy, więc żałuję, że nie spędziłam tam więcej czasu podczas pobytu w Tsukubie. 







Pan Japończyk jedzie Shinkansenem :)



Trafiliśmy na występ hmm, nie wiem właściwie jak ich nazwać, więc powiedzmy, że była to trupa artystyczna ;) Skupiali się głównie na pokazywaniu śmiesznych historii przy udziale muzyki. Bardzo się uśmiałam oglądając ich przedstawienie (nie mówili za wiele, więc nieznajomość japońskiego nie była problemem). 




Ta Pani była szczególnie zabawna :)

Był nawet Elvis! :)



Nie dajcie się zwieść - pod garniturem jest pani w kolorowej sukience ;)






Po przedstawieniu zrobiliśmy krótką przerwę i udaliśmy się do Ninomiya House, ale wieczorem wróciliśmy specjalnie, żeby zobaczyć paradę.



Znaleźliśmy idealne miejsce do oglądania parady :) Poniżej macie zdjęcia (i kilka filmików) atrakcji, które mogliśmy zobaczyć. Największe wrażenie robiły trzy ogromne platformy przedstawiające różne postacie, zwierzęta, etc.  Do poruszenia tego tworu potrzeba ok. 20 osób (z tego co wyliczyłam ;)).



Było też dużo bębnów różnego rodzaju i w różnych rozmiarach. 


Kolejna platforma.

Bęben i mały Japończyk, który przypomina mi trochę tego małego chłopaczka z Księgi Dżungli :)

Był nawet Spongebob i Patrick :)




Duża ludzia :)







Ta platforma pod względem estetycznym podobała mi się najmniej, ale miała różne fajne bajery :) Z pyska smoka wydobywał się dym, a jego szpony zaciskały się na ludziach, którzy stali obok :) 




Mówiłam o możliwości kupna rybek, a na Tsukuba Festival pierwszy raz spotkałam się ze sprzedażą małych żółwików! Są urocze :)





A na koniec piosenka o Tsukubie :) Pojawiła się jeszcze później podczas Ninomiya Summer Festival, z którego relacja będzie później :)


Do następnego, Kasiek :)

środa, 5 września 2012

Krótka przerwa od pracy - Kyoto! :)

Ohayo gozaimasu ;) Od kilku dni jestem już w Polsce chociaż myślami wracam do Kraju Wschodzącego Słońca... Wiem, że trochę zaniedbałam bloga, ale pod koniec wyjazdu miałam dość sporo na głowie i musiałam się skupić na pracy. Ale nie martwcie się, mam jeszcze kilka wpisów do opublikowania, więc będzie co oglądać :)

Teraz druga część relacji z krótkich sierpniowych wakacji w Narze i Kyoto. 

Będąc w Kyoto przekonałam się jak to jest, kiedy jest naprawdę gorąco. Przyrzekam, jeszcze nigdy w życiu nie odczuwałam temperatury tak dotkliwie jak wtedy. 32^C w Tsukubie to pikuś w porównaniu z odczuwalną temperaturą w Kyoto. Do tego dochodzi jeszcze super wysoka wilgotność powietrza, która wcale nie pomaga (chyba, że na suchą skórę i włosy :)

Zwiedzanie Kyoto zaczęliśmy od świątyni Kiyomizu. Poniżej zdjęcia wykonane w drodze do świątyni. Dużo schodów i ogólnie cały czas pod górkę - Gaijinowi zawsze wiatr w oczy :)





Kurka :)




No i jesteśmy w Kiyomizu Temple. Świątynia jest usytuowana na 13 metrowej skarpie. Bardzo dawno temu, Samurajowie skakali z tych 13 metrów, żeby udowodnić jak są odważni i fajni :) Według Wikipedii zanotowano 234 skoki, z czego 85,4% zakończone sukcesem.











Widok na Kyoto.



W świątyni Kiyomizu znajdują się wodospad Otowa, którego wody podzielono na trzy źródełka, każde z nich odpowiada za inną dziedzinę życia. Mówi się, że pijąc wodę z danego źródła, osiągnie się powodzenie w danej dziedzinie. Dodam, że wypicie wody z każdego wodospadu jest uważane za chciwe, więc trzeba wybrać dwa z nich :)

 W tym oto sterylizatorze znajdują się czerpaki, do których nabiera się wodę, którą później trzeba wypić. 

Jak mówiłam, trzy źródełka - każde odpowiada za coś innego. Pierwsze zapewnia długowieczność, drugie to powodzenie w szkole i życiu zawodowym, natomiast ostatnie źródełko odpowiada za szczęście w miłości. 



Poniżej możecie zobaczyć miejsce, z którego skakali Samurajowie.






Na terenie kompleksu znajduje się para "love stones", czyli kamieni miłości. Są one oddalone od siebie o 6 metrów i każda samotna osoba, której uda się przejść prosto od jednego kamienia do drugiego z zasłoniętymi oczami, znajdzie prawdziwą miłość. 




W drodze do drugiej świątyni spotkaliśmy gejszę, która z chęcią pozowało do zdjęć  :)




Drugim miejscem, które zwiedziliśmy w Kyoto była świątynia buddyjska Kodai-ji. 














Bardzo nalegałam, żebyśmy zobaczyli tę świątynię z uwagi na las bambusowy, który znajduje się na terenie kompleksu. Muszę powiedzieć, że jest dość imponujący :)







Następnie skierowaliśmy kroki w stronę jednej z pięciu dzielnic gejsz w Kyoto - dzielnicy Gion.

 



Poniżej widzicie ulicę, na której mieliśmy nadzieję zobaczyć milijony gejsz - nie było ani jednej. Kolejne (zaraz po Yokohamie) rozczarowanie...



Nie zobaczyliśmy żadnej gejszy w Gion, więc udaliśmy się na dalsze zwiedzanie. Kolejny przystanek - Pałac Cesarski.




Idąc ulicami Japonii, warto mieć oczy naokoło głowy i rozglądać się we wszystkich kierunkach. Wtedy można trafić na takie perełki jak te poniżej :)

 



Idąc w kierunku Pałacu Cesarskiego, najbardziej odczuliśmy wysoką temperaturę - szliśmy drogą, którą widzicie na zdjęciu poniżej. Milion kilometrów bez porządnego cienia. 





W drodze do Pałacu widzieliśmy dzieci pluskające się w małym strumyczku. Miałam ochotę do nich dołączyć :)






Poniższe zdjęcia pochodzą z terenu Pałacu. Nie było to nic specjalnego - kilka budynków, w których nic nie ma. Ale zwiedzanie z przewodnikiem było za darmo, więc skorzystaliśmy :)









Najfajniejsza rzecz w całym Pałacu to ogród.










Na tym zakończyliśmy pierwszy dzień zwiedzania Kyoto. Wróciliśmy tu następnego dnia rano. Byliśmy nawet w Osace, a tego nie planowaliśmy - tak to jest jak się wsiądzie do złego pociągu :)




Drugiego dnia w Kyoto udaliśmy się do Złotego Pawilonu, który ponoć jest obowiązkowym miejscem do zaliczenia w tym mieście. Prawdę mówiąc, spodziewałam się czegoś lepszego, bardziej spektakularnego, ale i tak było spoko :)







Wracając z Golden Pavilon przechodzi się obok statuetek, przed którymi ustawiono blaszaną miskę, do której ludzie próbują wrzucić pieniążki. Jak widać z niewielkim powodzeniem ;)



Czekając na autobus, którym mieliśmy wrócić na dworzec zobaczyliśmy automat, w którym można kupić krawaty, karty pamięci i baterie :)

 

To tyle jeżeli chodzi o O-bonowe wakacje. 
Do następnego, Kasiek :)